ANTHYLLIS – płyn do higieny intymnej

ANTHYLLIS – płyn do higieny intymnej

Kolejny płyn do higieny intymnej, który jakoś tam zmęczyłam. Po pierwsze męczył mnie bardzo zapach tego płynu – dokładnie taki, jak w toaletach za komuny – chemiczny i okropny.

Po drugie jakoś nie zauważyłam jakiegokolwiek dobrego działania na okolice intymne, wręcz przeciwnie – właściwie miałam wrażenie, że powracają niektóre objawy, których dawno już nie doświadczyłam. Być może był to zbieg okoliczności, być może nie.

Fakt, że płyn w ogóle się nie pienił pomijam, bo już się do tego przyzwyczaiłam w naturalnych kosmetykach myjących. A mimo to wypatrywałam momentu, aż się wreszcie skończy. O co łatwo nie było, bo płyn ma sporą pojemność – aż 300 ml. I to na plus, ale nie na tyle duży, abym go jeszcze kiedyś miała kupić…

Płyn znajduje się w plastikowej przezroczystej butelce i dzięki temu ładnie widać ile go jeszcze zostało. Pompka działała dobrze aż do końca, a samą butelkę można oczywiście wykorzystać ponownie – to coś dla miłośników zero waste 🙂

Konsystencja płynu była ok, choć bardziej była wodna niż kremowa – ja akurat preferuję te drugie, ale tu akurat nie mam uwag.

Jeśli chodzi o skład to szczerze mówiąc jak dla mnie jest bez rewelacji… Na początku mamy samą chemię… niby z tych substancji bardziej łagodnych, ale sądząc po działaniu chyba jednak nie do końca się ona w takiej ilości sprawdza do okolic intymnych – w moim przypadku akurat, nie jest powiedziane, że u każdej osoby będą podobne objawy. Mamy też kwas mlekowy, a na samym końcu olejek lawendynowy, który działa bakteriobójczo, przeciwgrzybicznie, przeciwzapalnie i odkażająco, ekstrakt z nagietka i z soku borówki czarnej – ten ostatni także działa bakteriobójczo i antyseptycznie (nagietek zresztą też) – może za wiele tego dobrego

Hmmm, wniosek jest taki, że na pewno nie kupie już tego płynu ponownie – będę szukała dalej, choć po wszystkich wcześniejszych porażkach mam szczerą ochotę powrócić do płynów do higieny intymnej od AA – tak, mają one SLSy, ale działają o wiele lepiej niż naturalne, które wypróbowałam do tej pory – na tym polu jak na razie mam porażkę za porażką 😉 A nie sądzę, aby były obecne zewnętrzne przyczyny tego stanu rzeczy 😉

Prodecent włoski – Pierpaoli.

Od producenta: Dzięki formule na bazie naturalnych substancji czyszczących i roślinnych czynnych składników ten produkt jest szczególnie delikatny dla skóry. Nagietek znany jest z łagodzących i przeciwzapalnych właściwości przy zaczerwienieniu, a jagody normalizują, koją i mają odświeżające działanie, sprawiają one, że produkt ten jest świeży i delikatny, nawet dla wrażliwej skóry.

Skład INCI: Aqua, Sorbitol, Disodium Cocoamphodiacetate, Cocamidopropyl Betaine, Lauryl Glucoside, Sodium Chloride, Disodium Capryloyl Glutamate, Lactic Acid, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Lavendula Hybrida Oil, Calendula Officinalis Flower Extract, Vaccinium Myrtillus Fruit Extract*, Glycerin, Linalool.

Cena: 27 zł.

Pojemność: 300 ml.

Czy kupię ponownie? Nie.

Moja ocena: 3.

flower
flower
flower

VIANEK – odżywczy krem do twarzy na dzień (pomarańczowy)

VIANEK – odżywczy krem do twarzy na dzień (pomarańczowy)

Kremy na dzień to moja zmora – wciąż poszukuję takiego, który nie będzie powodował świecenia w mojej strefie T. Pomarańczowy kupiłam bez wielkiego przekonania, bardziej ze względu na fajny skład i niech się dzieje co chce.

Więc kremik całkiem przyjemnie mnie zaskoczył – w strefie T nie było tragedii, choć nie było też idealnie. A za to krem ładnie nawilżał i odżywiał moją buzię. I zostawiał ją na cały dzień miękką i bardzo przyjemnie gładką.
Gdy już zaczynało mi się nieco nudzić jego używanie (bo jak każdy krem viankowy jest on bardzo wydajny i wystarcza na dość długo), to mieszałam go z olejem z pestek z malin – nie ma żadnego problemu z mieszaniem, nic się nie warzy, oba składniki bardzo ładnie z sobą współgrają, a i buzia wtedy jest piękna.
Konsystencja kremu jest w sam raz – i samego i wymieszanego z olejem – idealnie!
Krem ma bardzo delikatny zapach – super! Jest w butelce z pompką, która działa cały czas bez zarzutu. Jedyny minus butelki to jej nieprzezroczystość, ale ja i tak kocham te kwiatkowe viankowe opakowania – wszystkie bez wyjątku, nawet jeśli są nieprzezroczyste.
Krem jest prawie bezzapachowy – ma tylko delikatną dość neutralną nutkę, która po aplikacji szybko znika.
Skład jest całkiem przyzwoity, choć nie każdemu może przypaść do gustu olej sojowy, na którym opierają się wszystkie wcześniejsze kremy viankowe. Ale za to mamy olej z pestek winogron i z pestek moreli – szczególnie ten ostatni jest świetny. I korzeń z cykorii podróżnika, a właściwie wyciąg z niego – super!

Na plus: polski producent.

Od producenta: Lekki krem odżywczy do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju cery. Szybko się wchłania, ułatwia nałożenie makijażu. Zawiera bogaty w witaminy oraz inulinę ekstrakt z korzenia cykorii, wykazuje działanie ochronne, antyoksydacyjne i łagodzące. Olej z pestek moreli i lecytyna sojowa wzmacniają barierę lipidową, zapobiegając przeznaskórkowej utracie wody.
Skład INCI: Aqua, Glycine Soja Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Glycerin, Cichorium Intybus Root Extract, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Lecithin, Cetearyl Alcohol, Tocopheryl Acetate, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Parfum, Dehydroacetic Acid, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Lilial, Coumarin

Cena: 22 zł

Pojemność: 50 ml

Czy kupię ponownie? Myślę, że tak, jak znudzi mi się czerwony, który na razie jest dla mnie prawie hiciorem 😉

Moja ocena: 4,5

flower
flower
flower
flower
flower

ASOA – krem pod oczy

ASOA – krem pod oczy

Brakowało mi już jakiegoś kremu pod oczy, więc gdy tylko ten do mnie dotarł, od razu został otwarty i muszę przyznać, że używałam go dzień w dzień, rano i wieczorem. W takim trybie wystarczył na dwa miesiące. Normalnie staram się stosować jakiś płodozmian, na dzień co innego i na noc co innego, a jednak tu było jak było – widocznie na tyle mi ten krem przypasował, że już nie miałam ochoty stosować czegoś innego.

No bo krem ma bardzo bogaty skład – aż się chce go używać gdy się czyta 😉 Ma też bogatą konsystencję, co jest bardzo fajne, gdy oczekuje się już czegoś więcej po kremach pod oczy niż tylko i wyłącznie nawilżenia. W związku z tym chwilę zajmuje mu, aby się wchłonął, szczególnie, gdy położy się dwie warstwy, tak jak ja robiłam na noc. I chwilę też zajmuje zanim możemy położyć na niego makijaż. Raczej polecam go na noc niż na dzień.

asoa krem pod oczy

Krem zamknięty jest w zgrabnym pojemniczku airless. Pojemniczek jest właściwie nieprzezroczysty, więc ciężko podejrzeć ile kemu nam jeszcze zostało. Ale jak się człowiek uprze… Gdy odkleimy naklejkę, to pod światło ilość kremu w środku ładnie widać. Tylko potem ciężko naklejkę z powrotem ładnie dokleić. Nie jest to oczywiście żaden minus, ot, moje widzimisię 😉

A jak z działaniem kremu pod oczy Asoa? Podoba mi się bardzo jego bogata konsystencja – o to mi właśnie chodzi w kremach pod oczy. Skóra jest po nim fajna i wypoczęta. Nasuwają mi się tylko dwa minusy. Pierwszy z nich jest taki, że po nocy (i nawet podwójnej aplikacji wieczorem), często rano czułam na skórze w kącikach oczu taki jakby lekki przesusz – skóra była napięta i nie dość nawilżona. Radziłam sobie z tym efektem, wklepując w skórę jeszcze na ten krem na przykład O’figę przy okazji aplikacji jej na całą twarz lub olej z baobabu – wtedy problem znikał.

Drugi mały minus jest taki, że pomiędzy używaniem kremu rano i wieczorem, przy ujściu kremu z pojemniczka robił się taki jakby twardszy olejowy czop. Później można go oczywiście wykorzystać z kremem, nie jest to jakoś okropnie uciążliwe, aczkolwiek nieco mało fajne. Nie tylko w tym kremie ten efekt występuje zresztą.

Zapach kremu jest bardzo delikatny, naturalny, nie znajdziemy tu na szczęście żadnego perfumu. Wchłanianie jak pisałam wcześniej chwilę zajmuje, ale przy takim kremie w ogóle to nie przeszkadza.

No i teraz sedno, czyli skład, który brzmi jak bajka. Zamiast czystej wody mamy wody kwiatowe – pięknie. Jedyne, na co zwróciłabym uwagę, to obecność hydrolatu z kwiatu pomarańczy. Wody cytrusowe mogą w skrajnych przypadkach powodować fotouczulenia. Więc latem lub w ciepłych krajach także zimą, używałabym go tylko na noc. Dalej mamy świetne oleje m. in. z avokado i pestek moreli, które mają działanie przeciwzmarszczkowe. Co jeszcze? Pantenol, alantoina, witamina B3, koenzym Q10, kochany kwas hialuronowy no i hicior w postaci ekstraktu z zielonej kawy, który działa ujędrniająco. Wszystkie te składniki (no może z drobną modyfikacją) sama zawarłabym w kremie pod oczy, gdybym akurat takowy robiła 🙂

Żeby nie było – krem pod oczy Asoa jest bardzo fajnym kremem. Będzie w sam raz dla osób, które szukają czegoś bardziej treściwego, szczególnie na noc, czegoś z naprawdę świetnym składem.

PS. Widzę, że zmieniono opakowanie – moje było jeszcze białe i sprawdzało się bardzo dobrze.

Od producenta: Odżywczo- nawilżający krem pod oczy doskonale wygładza i regeneruje delikatną skórę pod oczami. Krem  bogaty jest w substancje aktywne, które walczą z oznakami starzenia się skóry i skutecznie wygładzają zmarszczki. Kwas hialuronowy ultra-małocząsteczkowy wnika w głębsze warstwy skóry dogłębnie ją nawilżając ,koenzym q10 działa przeciwstarzeniowo a  kofeina zawarta z ekstrakcie z zielonej kawy działa antyoksydacyjnie. Woda różana oraz pomarańczowa doskonale nawilżają skórę, a olejki nierafinowane dostarczają wiele cennych substancji odżywczych i witamin. Alantoina oraz d-pantenol działają łagodząco. Krem szybko się wchłania. Polecany do każdego typu cery. Sprawdza się dobrze jako baza pod makijaż.

Skład INCI: Citrus aurantium (Orange blossom) floral water, Rosa damascena (Rose) Floral Water, Persea Gratissima Oil, Passiflora Edulis Seed Oil, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Argania Spinosa Kernel Oil,Butyrospermum Parkii Butter, Glyceryl Stearate Citrate, Cetyryl alcohol, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Xanthan Gum,D-Panthenol,, Ubiquinone, Sodium Hyaluronate, Allantoin, Niacinamide, Green Coffee Bean Extract.

Cena: 79 zł.

Pojemność: 15 ml.

Czy kupię ponownie? Tak.

Moja ocena: 4,5

flowerflowerflowerflowerflower

ALTERRA – maska do włosów suchych i zniszczonych z granatem

ALTERRA – maska do włosów suchych i zniszczonych z granatem

Muszę przyznać, że całkiem fajna ta maska Alterry. Choć przeraża mnie nieco ilość alkoholu w niej zawarta…

To tak tytułem wstępu, a teraz konkrety 😉

Kupiłam szampon Alterry z granatem, bo dziewczyny polecały, więc tak jakoś przy okazji stwierdziłam, że wypróbuję odżywkę z tej samej serii… No i tu zrodził się problem, bo składy odżywek nie za bardzo mi się podobały. Więc wybrałam maskę, która skład ma jednak lepszy.

alterra maska do wlosow suchych i zniszczonych

I muszę przyznać, że sprawdziła się ona u mnie świetnie. Gdyby nie ten alkohol w takie ilości, to może nawet byłaby ideałem? Maska ma kolor biały, konsystencję ma idealną – jest dość treściwa, a przy tym nie za gęsta, nie na tyle rzadka, żeby z ręki spływała – w sam raz do aplikacji na włosy. A moje długie i średnio porowate włosy były po niej w naprawdę fajnej kondycji – łatwo się rozczesywały, były w miarę ładnie odżywione i bez efektu siana. Całkiem fajnie.

Zapach maski jest bardzo delikatny i przyjemny – pasuje mi to bardzo, bo nie zostaje on na włoasach po spłukaniu odżywki.

Maska jest w wygodnej i estetycznej tubce, jedyne co, to gdy stoi pod prysznicem to jakimś cudem w tubce zbiera się sporo wody, którą trzeba potem wylać, żeby się nią nie oblać, gdy już się wysuszymy czy ubierzemy 😉 Ale to taki tylko mały szczegół.

W ‘instrukcji użytkowania’ producent pisze, aby zostawić maskę na włosach ‘tak długo jak potrzeba’. No niby każdy wie ile to jest ‘tak długo jak potrzeba’ dla swoich włosów, a jednak nie podoba mi się takie przerzucanie odpowiedzialności na klienta… To co, dwie minuty, czy dwadzieścia? U mnie w porannym pośpiechu było to zwykle około pięć minut i było ok., ale może mogło być jeszcze lepiej?

A teraz skład. Ja nie mam nic przeciwko małym ilościom alkoholu w kosmetykach – działa on jakoś konserwant w zamian za inne konserwanty, które mogłyby się nam nie podobać – a tu ich akurat faktycznie brak. Ale że aż tyle go? Po zużyciu całego opakowania (używałam regularnie) nie zauważyłam wysuszenia włosów, ale kto wie co by było przy dłuższym użytkowaniu?

Stearamidopropyl Dimethylamine i Hydroxyethylcellulose nadają tej masce taką właśnie fajną konsystencję i powodują, że włosy są po niej tak miło gładkie. Oba uważane za bezpieczne. A poza tym jest super, faktycznie mamy ekstrakt z owocu granatu i olej z pestek granatu, mamy sok z aloesu ale też olej rycynowy, który nie każdym włosom może pasować.

Ogólnie bardzo na plus, choć nie do użytku na stałe z powodu ilości alkoholu.

Produkt niemiecki.

Od producenta: Maska do włosów bio-owoc granatu i bio-aloes. Głębokie odżywienie i świeża pielęgnacja. Suche i zniszczone włosy. Bez silikonów.

Skład INCI: Aqua, Alcohol*, Stearamidopropyl Dimethylamine, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Myristyl Alcolhol, Glycine Soja Oil*, Punica Granatum Seed Oil*, Ricinus Communis Seed Oil*, Punica Granatum Fruit Extract*, Aloe Barbadensis Leaf Juice*, Acacia Farnesiana Flower Extract*, Lauroyl Sarcosine, Sodium Lactate, Hydroxyethylcellulose, Carthamus Tinctorius Seed Oil*, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Ascorbyl Palmitate, Parfum**, Linalool**, Limonene**, Geraniol**, Citronellol**, Citral**.

*składniki z certyfikowanych upraw ekologicznych.

**pochodzące z naturalnych olejków eterycznych.

Cena: 10 zł.

Pojemność: 200 ml.

Czy kupię ponownie? Tak.

Moja ocena: 4,5.

flowerflowerflowerflowerflower

Lavera – dezodorant roll-on naturalny

Lavera – dezodorant roll-on naturalny

Właściwie po użyciu dezodorantu Eco Cosmetics i po lekturze różnych opinii trochę się do naturalnych dezodorantów zniechęciłam i wróciłam do tego z aluminium. W międzyczasie zrobiłam jeden sama – nie było źle, ale dezodorant w pudełeczku, który trzeba aplikować rękami nie jest dla mnie wygodny.

lavera dezodorant roll on basis sensitiv

Ale potem kupiłam z ciekawości kilka dezodorantów Lavery – ten poszedł na pierwszy ogień. I spisał się świetnie, również latem. Właściwie działał tak samo jak ten mój niegdyś do stałego użytkowania z aluminium z AA. Zimą zero problemów, latem też dawał radę, choć niekoniecznie na cały dzień, czyli taki lepszy standard jak na moje. Jest naprawdę całkiem przyzwoicie i myślę, że ten dezodorant Lavery wejdzie na stałe do kanonu moich ulubieńców. Nie daję serduszka, bo jednak ideałem nie jest, ale na tle innych wypada rewelacyjnie.

Skład jak na dezodorant jest naprawdę świetny. Ochronną funkcję spełnia związek cynku, reszta składników odpowiada za działanie łagodzące i pielęgnacyjne. I faktycznie, pod względem pielęgnacyjnym jestem bardzo zadowolona. Zero problemów z przesuszem (co zdarzało się czasem przy innych), zero problemów – podrażnień czy szczypania – po depilacji.

Dezodorant Lavery ma kolor biały i tuż po aplikacji może na czarnych ciuchach zostawiać białe plamy – lepiej trochę odczekać. Jednak biorąc pod uwagę jego działanie, nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Nie jest to zbyt uciążliwe, szczególnie, że większość nawet tradycyjnych dezodorantów robi podobnie.

Zapach jest ledwie wyczuwalny i bardzo przyjemnie delikatny – i tu również ogromny plus dla dezodorantu Lavery. Naprawdę ciężko znaleźć na rynku dezodorant, który prawie nie miałby zapachu. Dzięki temu nic się nie kłóci z perfumami lub innymi zapachami.

Jak na razie mój hicior jeśli chodzi o naturalne dezodoranty.

Produkt niemiecki.

Od producenta: Wyjątkowo łagodny dezodorant firmy Lavera przeznaczony jest do bardzo suchej i wrażliwej skóry, a także dla alergików. Zawiera starannie wyszukane organiczne składniki czynne, które mają kojące działanie na skórę, nawilżają ją i pielęgnują. Naturalne składniki czynne jak tlenek cynku, srebro i potas dbają przez 24 godziny o skuteczną i delikatną ochronę przed nieprzyjemnym zapachem i mają kojące działanie.

Skład INCI: Aqua (Water), Aloe Barbadensis Leaf Juice, Triethyl Citrate, Glyceryl Stearate Citrate, Zinc ricinoleate, Cetearyl Alcohol, Dodecane, Glyceryl Caprylate, Oenothera Biennis (Evening Primrose) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Glycerin, Xanthan Gum, Chondrus Crispus (Carrageenan) Extract, Hydrogenated Vegetable Oil, Carvone, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil

Cena: 23 zł.

Pojemność: 50 ml.

Czy kupię ponownie? Tak.

Moja ocena: 5.

flowerflowerflowerflowerflower

MAKE ME BIO – krem do rąk winter care

MAKE ME BIO – krem do rąk winter care

Ten kremik kupiłam w zestawie rok temu przed świętami. Razem z wodą różaną, która kompletnie się u mnie nie sprawdziła (wysyp mam bardzo rzadko, ale po tej wodzie miałam – testowałam kilka razy) i kremem Garden Roses. I w końcu doczekał się swojej kolejki 😉

Cóż mogę o nim powiedzieć? Ano co następuje.

Konsystencja kremu jest w sam raz, nie za ciążka, nie za lekka, nie za gęsta ani niezbyt lejąca. Idealnie.

make me bio winter care

Wchłanialność kremu jak na naturalny krem do rąk też jest super – zostawia leciutką warstewkę, ale to jest miłe, a w dzień, gdy taka warstewka jest niepożądana, smarowałam kremem tylko werzch dłoni i resztką wnętrze. Super.

Zapach jest cudowny – lekko cytrusowy i na tyle mocny, żeby sprawiał przyjemność, a na tyle szybko się ulatniający, żeby nie zdążył się znudzić.

Opakowanie to mała tubka z metalu, którą łatwo z zmieścić z torebce i dość łatwo wycisnąć do końca.

No i teraz sedno… Niestety nie kupię już tego kremu ponownie, bo wszystko pięknie ładnie, ale jego działanie na dłuższą metę jest dla mnie za słabe. Na początku po aplikacji jest super, ale już po pół godzinie nie było po nim śladu. Ani po nawilżeniu ani po odżywieniu. Moje dłonie nie są problematycze, są tylko powiedzmy nieco bardziej wymagające niż dwadzieścia lat temu 😉

Jeśli chodzi o skład to jest w nim kilka rzeczy, które mi się nie podobają, na przykład sporo gliceryny, phenoxyethanol, ethylhexylglycerin, aromaty… Może tu jest przyczyna, że krem o takim potencjale za bardzo nie chce działać? Nie wiem, ale jest to już kolejny kosmetyk od Make Me Bio, który nie działa :/ Mówię to z przykrością, bo nazwa marki bardzo mi się podoba, opakowania są prześliczne, tylko z samymi kosmetykami coś jest nie halo.

Od producenta: Winter Care to idealny krem na suche i szorstkie dłonie. Skutecznie nawilża, regeneruje oraz wygładza skórę dłoni. Bogaty w naturalne olejki i masła jest prawdziwym przyjacielem przemarzniętych dłoni. Witamina F zawarta w składzie chroni dłonie przed utratą wody oraz przywraca naskórkowi naturalną barierę lipidową. Witamina E natomiast hamuje procesy starzenia się skóry.

Skład INCI: Aqua, Cetearyl Alcohol & Polysorbate 60 Wax, Palm free vegetable glycerin (Roślinna Gliceryna – bez Oleju Palmowego), Olea Europaea (Oliwka)*, Persea Gratissima (Avokado)*, Cocos Nucifera (Kokos)*, Butyrospermum Parkii (Masło shea)*, Macadamia Ternifolia (Makadamia)*, Palm Stearic Acid, Prunus Amygdalus Dulcis (Słodkie Migdały) Oil*, Prunus Domestica (Śliwka) Kernel Extract*, Ribes Nigrum (Czarna Porzeczka) Seed Extract*, Xantham Gum, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Orange Cranberry and Cinnamon Fragrance (Aromat Pomarańczy, Żurawiny oraz Cynamonu).

Cena: w zestawie / osobno kupić się nie da.

Pojemność: 50 ml.

Czy kupię ponownie? Nie.

Moja ocena: 4 – za wszystko poza działaniem 😉

flowerflowerflowerflower

VIANEK – wzmacniająca maseczka do twarzy

VIANEK – wzmacniająca maseczka do twarzy

Ze wszystkich maseczek Vianka wybrałam właśnie tą ze względu na skład, który mnie interesował.

Maseczka jest całkiem fajna w użytkowaniu, ładnie się rozprowadza, dość dobrze się zmywa. I zapach też ma całkiem ładny, nieco inny niż zapach serii fioletowej, bo przeważa tu zapach czerwonej glinki. Nie jest on może super przyjemny, ale po zmyciu maseczki znika bez śladu.

Maseczka jest dość wydajna, jedno opakowanie spokojnie wystarczy na dwukrotną aplikację na buzię. Trzeba tylko pamiętać aby szczelnie zamknąć saszetkę i zabezpieczyć ją spinaczami na przykład aby zawartość nie wyschła do ponownego użycia.

VIANEK wzmacniajaca maseczka do twarzy

A działanie? Najczęściej stosowałam ją po peelingu, trzymałam około dwadzieścia minut, a buzia po użyciu była ładna, matowa (co przy mojej mieszanej cerze ma znaczenie) i pięknie odżywiona. Żadne sensacje mi się na buzi po niej nie robiły. Maseczka zmywa się całkiem dobrze, nawet bez użycia żelu.

Nie mam uwag – super. Zużyłam już z sześć opakowań i na pewno będę używać regularnie.

Na plus: polski producent.

Od producenta: Odżywcza maseczka z glinką czerwoną, zawierającą dużą ilość krzemu, glinu, żelaza oraz wapnia i manganu. Łagodnie oczyszcza delikatną cerę naczynkową i z trądzikiem różowatym, wzmacnia skórę, zapobiegając jednocześnie pękaniu naczyń krwionośnych. Oleje sezamowy i ze słodkich migdałów zapewniają optymalne nawilżenie, a składniki łagodzące (alantoina i panthenol) pozwalają zmniejszyć uczucie napięcia i zmniejszają zaczerwienienia. Systematyczne stosowanie wygładza cerę, która już po kilku zabiegach zyskuje świeżość i gładkość.

Skład INCI: Aqua, Sesamum Indicum Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Kaolin, Glycerin, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Squalane, Glyceryl Stearate, Panthenol, Cetearyl Alcohol, Stearic Acid, Allantoin, Tocopheryl Acetate, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Parfum.

Cena: 5 zł.

Pojemność: 10 ml

Czy kupię ponownie? Tak, końca nie przewiduję.

Moja ocena: 5.

flowerflowerflowerflowerflower

VIANEK – intensywnie kojące masło do ciała (fioletowy)

VIANEK – intensywnie kojące masło do ciała (fioletowy)

Jakoś ogólnie bardziej lubię balsamy niż masełka do ciała, a to z powodu konsystencji, choć masła są jakby bogatsze. I z tym masełkiem jest podobnie – jest bardzo gęste, na tyle, że rozsmarowanie go jest nieco problematyczne. Dlatego dodawałam do niego olejek limonkowy Alterry. Z olejem szło nieco lepiej, ale nadal odczuwałam pewną trudność w aplikacji.

Ale za to dzięki tej konsystencji masło bardzo fajnie sprawdza się do pielęgnacji rąk.

Obecnie używam masełka z serii różowej i tu konsystencja jest już nieco lepsza.

vianek kojace maslo do ciała

A poza tym masełko jest świetne – ładnie odżywia skórę, pachnie delikatnie i zapach dość szybko znika – dla mnie jest to akurat zaletą. No i jest wbrew pozorom całkiem wydajne, co było dla mnie miłym zaskoczeniem.

Skład tego masła kojącego jest całkiem przyzwoity – masło shea i dobre oleje (w tym sojowy, jeśli ktoś nie lubi, mnie on krzywdy nie robi), gliceryna i ekologiczne konserwanty.

Masło zamknięte jest w plastikowym pojemniczku, z którego można je do końca wybrać. Nie napiszę, że bez problemu, bo pod koniec ciężko już włożyć do pojemnika rękę, ale bez tragedii. Pojemnik łatwo się otwiera i zakręca, a gdy już masełko nam się skończy, można go wykorzystać do innych celów – coś dla miłośników zero waste.

Przy masłach do ciała boję się zawsze, że ponieważ są w małych opakowaniach, to będą mało wydajne – to masełko wbrew pozorom wystarczyło mi na całkiem długo – dłużej niż się spodziewałam, choć z drugiej strony potrafi znikać szybko przy codziennej aplikacji.

Ogólnie jestem z niego zadowolona i pewnie jeszcze kiedyś się na nie skuszę, jeśli dostanę w promocji, bo cena nie jest tragiczna, ale nie jest też niska.

Na plus: polski producent.

Od producenta: Aksamitne, zawierające masło avocado, shea, wosk pszczeli i skwalan, idealnie pielęgnuje skórę przesuszoną i skłonną do zaczerwienienia. Ekstrakt z liści borówki brusznicy, dzięki związkom przeciwutleniającym, hamuje procesy starzenia, wyrównuje koloryt i wzmacnia skórę. Masło systematycznie stosowane zmiękcza, wygładza, i zapewnia długotrwałe nawilżenie. Olejek lawendowy koi i wprowadza w stan odprężenia całe ciało.

Skład INCI: Aqua, Glycine Soja Oil, Persea Gratissima Butter, Butyrospermum Parkii Butter, Glycerin, Glyceryl Stearate, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Cera Alba, Vaccinium Vitis-Idaea Leaf Extract, Squalane, Cetearyl Alcohol, Xanthan Gum, Lavandula Angustifolia Oil, Benzyl Alcohol, Parfum, Dehydroacetic Acid, Linalool, Hexyl Cinnamal, Limonene.

Cena: 30 zł.

Pojemność: 250 ml

Czy kupię ponownie? Tak.

Moja ocena: 5.

flowerflowerflowerflowerflower

Himalaya Herbals – pasta do zębów wrażliwych sensitive bez fluoru

Himalaya Herbals – pasta do zębów wrażliwych sensitive bez fluoru

Hmmm, po pierwszej przygodzie z pastą Himalaya Herbals do tej podeszłam jak do ostu i z wielką niechęcią zaczęłam jej używać. Skład tej pasty absolutnie nie powala, choć ma kilka świetnych składników. Kupiłam ją pod wpływem chwili, nie czytając co ma w sobie. A ma SLS, ma dwutlenek tytanu, ma mentol, który ma dawać świeży zapach z ust – tu na szczęście nie jest jego ilość tak przesadzona jak w poprzedniej paście, choć czuć, że jest. I pewnie dzięki temu po myciu mamy poczucie dobrze wymytych zębów, ale jednak pozostałe składniki, które wymieniłam wyżej eliminują jak dla mnie tą pastę z codziennego użycia – więcej już jej nie kupię.

Himalaya Herbals - Pasta do zebów wrazliwych SENSITIVE bez fluoru

Choć pasta ma ładne opakowanie – standardową tubkę. Ładnie pachnie. Pieni się mniej niż tradycyjne pasty do zębów, ale wystarczająco. Smak jest po niej nieco dziwny, ale jak najbardziej do przyzwyczajenia. A jednak – nie, nie i jeszcze raz nie z powodu składu. Brrrrr.

Skład INCI: Sorbitol, Aqua, Hydrated Silica, Glicerin, Potassium Nitrade, Sodium Lauryl Sulphate, Silica, Titanium Dioxide, Xanthan Gum, Flavour, Prunus Amygdalus Dulcis Shell Extract, Salvadora Persica Stem Extract, Sodium Saccharin, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Menthol, Spinacea Oleracea Leaf Extract, Citric Acid.

Cena: 10 – 16 zł.

Pojemność: 75.

Czy kupię ponownie? Nie.

Moja ocena: 3,5

flowerflowerflowerflower

ECOLAB – szampon wzmacniający objętość i przyśpieszenie wzrostu

ECOLAB – szampon wzmacniający objętość i przyśpieszenie wzrostu

Kolejny świetny produkt Ecolab do włosów. Jak na razie mój hicior jeśli chodzi o szampony. Na początku włosy musiały się do niego przyzwyczaić – trochę się przetłuszczały, ale zauważyłam, że tak jest z większością szamponów, które używam. Z początku problem – po kilku myciach jest już dużo lepiej, choć mojego standardu mycia włosów co dwa dni nie udało mi się złamać.

Ale za to po myciu włosy były ładne i sypkie, co nie każdemu szamponowi się udaje.

ECOLAB - szampon wzmacniajacy objetosc i przyspieszenie wzrostu

Szampon pachnie przyjemnie, a zarazem delikatnie – zapach nie pozostaje na włosach po myciu, co dla mnie akurat jest plusem. Pieni się dostatecznie aby już za pierwszym razem ładnie domyć wszystko co jest do domycia – także oleje.

Opakowanie jest bardzo zgrabne – jest to klasyczna zamykana na klik butelka – w sam raz na szampon. A przy tym butelka jest lekko przezroczysta, dzięki temu widać ile kosmetyku nam jeszcze zostało. Same plusy.

Skład też jest ok, może tylko cocamidopropyl betaine na drugim miejscu może czasem podrażniać – u mnie nic takiego się nie stało.

Produkt rosyjski.

Od producenta: Do pielęgnacji włosów osłabionych.

Oczar wirginijski – zawiera flawonoidy i proantocyjanidyny, które są silnymi przeciwutleniaczami. Wykazuje działanie antyseptyczne i tonizujące.

Organiczny olej z orzeszków makadamii  – pomocny w pielęgnacji łamliwych i zniszczonych włosów, zapewnia im głębokie odżywianie i wygładzanie. Dzięki temu włosy są lśniące i łatwo się układają.

Olej jojoba  – skutecznie regeneruje zniszczone włosy, odżywia, wzmacnia i chroni przed wpływem niekorzystnych czynników zewnętrznych takich jak termozabiegi i promienie słoneczne.

Masło shea (karite) –  zapewnia nawilżenie włosom suchym, przesuszonym oraz uszkodzonym – od cebulki włosa aż po sam jego koniec, wspomagając jego regenerację oraz ochronę przed warunkami atmosferycznymi. Rewelacyjnie poprawia kondycję włosom kruchym. Wchłania się w skórę głowy, nawilża ją nie blokując przy tym porów i cebulek. Szczególnie polecane jest do regeneracji włosów po farbowaniu, ondulacji i suszeniu. Przywraca naturalny połysk włosom.

Skład INCI: Aqua, Zingiber Officinate Root Floral Water (woda imbirowa), Cocamidopropyl Betaine, Lauryl Glucoside, Coco Glucoside, Organic Hamamelis Virginiana Leaf Extract(organiczny oczar wirginijski), Sodium Lauroyl Methyl Isethionate, Simmondsia Chinensis Oil (olej jojoba), Hibiscus Extract (hibiscus), Organic Macadamia Integrifolia Seed Oil (olej makadamia), Shea Butter Ethyl Esters (masło shea), Glycerin, Organic Triticum Vulgare Oil(organiczny olej z kiełków pszenicy), Glycereth-2 Cocoate, Perfume, Lactic Acid, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol.

Cena: 16 zł.

Pojemność: 250 ml.

Czy kupię ponownie? Tak.

Moja ocena: 5.

flowerflowerflowerflowerflower