Mój sposób na… dłonie

Kiedyś wystarczył mi jakikolwiek krem do rąk i było dobrze. Od pewnego czasu moje ręce stały się bardziej wymagające, szczególnie po wakacjach, czy jakimś większym sprzątaniu – jakoś nie mogę się przemóc, by robić to w rękawiczkach, bo jest to okropnie niewygodne! Więc od bardzo długiego czasu poszukuję dobrego kremu do rąk. Jak już zdawało mi się, że go znalazłam, to gdy zainteresowałam się naturalną pielęgnacją, okazało się, że mój ulubieniec (który naprawdę czynił cuda, choć też raczej na krótszą metę) ma w składzie rzeczy, których już nie chciałam aplikować… Gdyby ktoś był ciekawy, to był to Body Shop Hemp Hand Protector.

hands sand

I zaczęło się od nowa 😉 Wiele jeszcze kremów mam w zanadrzu do wypróbowania, ale na razie wnioski nadal nie są zachęcające: wciąż nie znalazłam ideału, a nawet czegoś, co by się do niego zbliżyło 😉 Nawet jeśli coś działa, to bardzo krótko, po tygodniu znów jest mało fajnie.

No więc zaczęłam kombinować… Używać na przemian różnych kremów. Ta metoda całkiem dobrze się sprawdzała. Gdy było trochę gorzej, próbowałam pielęgnacji warstwowej: najpierw jeden krem, taki bardziej lekki, który nie do końca zdawał egzamin, a po wchłonięciu nakładałam drugi, już bardziej treściwy. Ta metoda sprawdzała się jeszcze lepiej. Choć do ideału jeszcze trochę brakowało.

Oleje przeróżne solo czy nawet na nawilżacz nie dawały pożądanych efektów. Ale już lekki krem, a na to olejek do demakijażu z serii różowej Vianek już tak! To było moje odkrycie i czasem do dziś tak robię, choć nie jest to metoda na co dzień.

dlonie roslina

A później poszłam jeszcze dalej i gdy zaczęłam robić swoje mazidła, niektóre z nich zaczęłam używać też do rąk. To znaczy najczęściej wygląda to tak: najpierw lekki krem do rąk, który nie daje rady (obecnie jest to balsam do rąk Naturativ, bo muszę go wykończyć – recenzja wkrótce). Po wchłonięciu bardziej treściwy krem – ostatnio służy mi czerwony Vianek (recenzja będzie jak go skończę ale jest naprawdę fajny). I na to robione samemu mazidło – olejowy mus (masło shea + oleje + nagietek, bez wody) albo lekka pianka do ciała (masło shea + oleje + składniki aktywne, na bazie wody). Czasem pomijam jeden krem. Tak robię na noc.

Może powiecie, że to za dużo dobroci na raz… no cóż być może tak, ale u mnie taki sposób sprawdza się naprawdę rewelacyjnie i moje dłonie może nie są w idealnym stanie, ale i tak jestem bardzo zadowolona z ich wyglądu! I coś mi się zdaje, że jednak przy takim sposobie pozostanę. Przynajmniej dopóki się sprawdza 🙂

dlonie glinka

W dzień raczej nie mam czasu na takie zabawy, więc używam po prostu bardziej treściwego kremu i już.

Dodam, że myję ręce zwykłym mydłem – po tych w płynie miałam wrażenie większego przesuszenia, poza tym one zostawiają lekką pieniącą się warstewkę, nawet po spłukaniu, co kłóciło mi się gdy musiałam zdjąć lub założyć soczewki kontaktowe. Soczewki nie mogą mieć jakichkolwiek innych dodatków niż płyn do nich przeznaczony, a zwykłe mydło spłukuje się całkiem i to jest jego zaleta.

Oczywiście dalej będę próbowała różne gotowe kremy, bo a nuż znajdę to, czego mi potrzeba? 😉 Ale pielęgnacja dłoni to ciężki temat ogólnie, więc może ktoś skorzysta z moich doświadczeń 🙂 Powodzenia!

flower

Dodaj komentarz